Niezły z Niego aparat! Jakub Kamiński i jego ilustracje

Na prace Jakuba trafiłam strasznie późno! Za późno! Dopiero wtedy, gdy przy okazji śledzenia fanpage mojego ulubionego, zaczytanego dziennikarza Michała Nogasia zobaczyłam nowy projekt logo “Nogaś na stronie”. Nurtowała mnie myśl kto go wykonał i tak świetnie oddał charakter i osobowość redaktora za pomocą ilustracji. I masz – oto twórcą okazał się właśnie Jakub Kamiński.

Po wejściu na fanpage Jakuba zachwyciłam się. Nie dość, że urzekły mnie wszystkie jego prace, począwszy od krótkich filmów, przez plakaty i okładki książek, to jeszcze okazało się, że tak samo jak ja, jest fanem muzyki Nilsa Frahma. Niedługo myśląc, raz dwa napisałam do Jakuba z prośbą o wywiad. Jakubowi zadałam kilka pytań, choć wolałabym umówić się z nim na kawę i zgłębić jego artystyczną duszę. Niestety, takie czasy, dzisiaj możemy porozmawiać tylko wirtualnie.

Jak to się stało, że zostałeś grafikiem?

Pierwszy projekt graficzny, który wykonałem mając 13 lat, to plakat promujący „Klub zbieraczy kart telefonicznych”, który założyłem z kolegą w Strzelcach Opolskich, moim rodzinnym mieście. Wówczas i wcześniej lubiłem plastyczne zabawy, nigdy nie były one jednak specjalnie dobre – mistrzynią rysunku w domu była siostra, która do dziś jest wyśmienitą rysowniczką (znaną pod pseudonimem Olhik). Moja zręczność rysowania nie drgnęła ani o milimetr, nawet po studiach na ASP, ale dziś traktuję to jako atut – zrozumiałem, ile umiem, do czego i jak mogę to wykorzystać, a jeśli wychodzi pokracznie i śmiesznie – to tym lepiej, bo autentyczniej. Podsumowując – niczego nie muszę udowadniać, projektuję na miarę swoich możliwości i umiejętności, a jeśli komuś odpowiada takie podejście i stylistyka, to zapraszam do współpracy.


Pierwszym zleceniem, które wykonałem za pieniądze, była identyfikacja Festiwalu Kultury Żydowskiej SIMCHA we Wrocławiu – było to ponad 10 lat temu. Zostałem wtedy poproszony o wykonanie całego szeregu materiałów – afisza, ulotek, identyfikatorów, biletów. Pierwszy raz musiałem konsultować projekty z drukarnią, nie miałem pojęcia o wszystkich aspektach, np. o spadach, liniach cięcia, CMYKu itd. Zostałem rzucony na głęboką wodę, i mimo wielu wpadek i niezrozumienia, sukcesywnie zacząłem pojmować technologię druku – przynajmniej w takim stopniu, bym nie musiał po omacku brodzić po nieznanej ziemi 🙂

A nad czym obecnie pracujesz?

Jestem w trakcie pracy nad kilkoma realizacjami, nie o wszystkich mogę mówić – obowiązuje mnie dyskrecja, póki klienci sami ich nie ujawnią. Wspomnę jedynie, że wkrótce w sklepach pojawi się piwo wrocławskiego browaru z moją etykietą.

Z jakiego projektu jesteś najbardziej dumny?

Trudno wskazać jeden ulubiony, w gruncie rzeczy rzadko jestem w pełni zadowolony z efektów swojej pracy – podobno to znak, że twórca nie „zastygł” w swoim rozwoju. Lubię zlecenia, w których klient obdarza mnie zaufaniem. Zna mój warsztat, wie, jakimi środkami operuję – dlatego też cenię sobie współpracę z Wydawnictwem KEW, dla którego projektuję okładki książek. Odpręża mnie tworzenie plakatów i ilustracji do szuflady – nie mam wtedy żadnych ograniczeń,  mogę realizować najdziwniejsze i najgłupsze pomysły. Jeden z takich plakatów, robionych „dla siebie”, będący hołdem dla muzyka Nilsa Frahma, zdobył wyróżnienie na Polish Graphic Design Awards. Sprawiło mi to dużo radości.

Czy jest coś konkretnego, co chciałbyś osiągnąć. Gdzie chciałbyś być za 10 lat?

Nie lubię zmian. Mam stabilną i świetną pracę w szkole – uczę projektowania graficznego w technikum. Po pracy udaje mi się znaleźć czas na realizowanie zleceń i prywatnych projektów. Odpowiada mi stan obecny. Perspektywa kolejnych 10 lat wydaje się bardzo odległa, trochę z własnej inicjatywy – będę wówczas po 40, czyli po przekroczeniu psychologicznej bariery, która napawa mnie strachem. Świadomie unikam myślenia o tym.
Marzy mi się zaprojektowanie w przyszłości czegoś innego, niż zwykle – znaczka pocztowego, pokrywy studzienki albo karty telefonicznej 😉

Gdybyś miał wybrać kogokolwiek na świecie (projektanta, polityka, artystę, naukowca lub kogokolwiek innego) do współpracy, kto by to był i dlaczego?

Chciałbym poznać osobiście Janka Kozę. Dla mnie to taki trochę Banksy – nikt go nie widział, ale każdy zna jego twórczość. Uwielbiam jego poczucie humoru, czuję, że moglibyśmy razem napaść na kantor, albo zrobić plakat.

Jaki wpływ miała pandemia na Twoją pracę?

Od marca 2020 zmieniło się sporo, mówię tu głównie o pracy nauczyciela. Obcowanie z młodymi ludźmi, bezpośrednia rozmowa, wspólne śmianie się i obrażanie, nauka ich języka – to najważniejsze i wyjątkowe, z mojego punktu widzenia, zalety szkoły, jaką dotychczas znałem i współtworzyłem. Niestety, od wielu miesięcy gadam do ekranu, nie ma tego czaru. A dla uczniów, także tych młodszych, to straty, których nikt im już nie zwróci. Z punktu widzenia mojej pracy grafika, okres zarazy przyniósł kilka plakatów pandemicznych i nowych wyzwań. Zaproszony przez pisarkę Wiolettę Grzegorzewską, po raz pierwszy zaprojektowałem okładkę książkową dla Wydawnictwa Literackiego. Nawiązałem współpracę z magazynem Pismo, dla którego przygotowałem ilustracje, a ostatnio także okładkę. Moje plakaty polubił Kraków – dzięki kooperacji ze sklepem vintage Szpeje. Trudno ocenić, na ile pandemia wpłynęła na moje zawodowe losy. Sinusoida emocji, której kształt nadawały kolejne fale zachorowań, z pewnością odcisnęła na mnie swoje piętno, a co za tym idzie – na efekty mojej pracy.


Ciekawostka


Kilka lat temu zostałem zaproszony do przygotowania identyfikacji wizualnej prestiżowego, jubileuszowego festiwalu muzycznego na południowym zachodzie Polski. Zlecenie było okropne, gdy wysłałem ostatni plik do druku rozchorowałem się z tego wszystkiego. Całość konsultowana była z kierowniczką biblioteki (sic!), burmistrzem miasteczka i dyrektorem festiwalu.
Zrezygnowałem z przygotowań kolejnej edycji, ale śledziłem w internecie poczynania mojego następcy. Ogromnie się zdziwiłem i uśmiałem, gdy na jednym ze zdjęć zobaczyłem moje wiszące nad ulicami banery, w których nieporadnie starte zostały poprzednie daty i numer edycji festiwalu, i dopisane nowe – czarną farbą i niewprawną, rozedrganą ręką.
Niestety, na tym historia się nie kończy. Co roku organizatorzy wykorzystywali te same banery, ścierając po raz kolejny stare informacje i dopisując nowe. Po kilku latach, gdy w miasteczku zmienił się burmistrz, a prezydentem Polski został ktoś inny, także ich nazwiska zostały wyparte nowymi. W rezultacie te sponiewierane banery, były jednym wielkim „paćkiem”. Kilka miesięcy temu, gdy przejeżdżałem przez to miasteczko, zobaczyłem dużą stodołę, do której rolnik przytwierdził (pewnie dla ochrony) brezent i banery po niedawnych wyborach prezydenckich. Wśród nich był także ten biedny, wyblakły kawałek materiału, który w przeszłości, nieporadnie, promował kolejne edycje święta muzyki.

warto śledzić prace Jakuba, polecam!:)

https://www.facebook.com/JKaleaparat